Demokracja, niby system tak nam znany i odmieniany przez wszystkie przypadki, a jednak tak ciężko się z nim zmierzyć i stosować. Mylnie uważamy, że demokracja to rządy większości. Owszem, to rządy większość, ale z poszanowaniem mniejszości, a z tym, często większość ma problem. W demokracji jaką teraz znamy (przeszła ona znaczny proces ewolucji od czasów, gdy ją wymyślono) ważne są wolność poglądów, w tym wyznania, wolność słowa oraz rządy prawa, wobec którego wszyscy jesteśmy równi. Wydaje się, że to jasne pojęcia i nie da się ich rozumieć dwuznacznie. Okazuje się, że w Polsce wszystko się da.
Niezaprzeczalnie należę do mniejszości religijnej w Polsce. Bo nawet jakby odliczyć od przytłaczających- niemalże 100% wyznawców Boga, tych katolików, którzy nie praktykują, nawet jakby pokusić się o odliczenie tych, którzy są katolikami ze względu na tradycję, bądź hipokryzje, zwał jak zwał, to nadal jest to większość społeczeństwa. Każdy ma prawo do dokonania wyboru w zakresie wyznawanych przez siebie zasad, w ramach prawa, które z grubsza powinny sprowadzać się do tego, że wolno Ci to co nie ogranicza wolności innych ludzi. Oczywiście, że to ideał, a państwo dużo głębiej wnikają w naszą wolność, ale to inny temat. Jak już mam jakieś prawa to bardzo bym chciała, żeby ktoś tylko dlatego, że wierzy w coś, co samo w sobie niesie przynajmniej dyskusyjną pewność istnienia „instancji wyższej”, nie odbierał mi ich. Chciałabym również, aby władza dbała o to, żeby moje prawa były przestrzegane. Powinien to być dla rządu paradygmatem, a nie akt łaski.
Nie mam jakieś histerii odnośnie ogólnie Kościoła katolickiego. Moja histeria jest ukierunkowana na polską odmianę tejże religii. Zresztą też nie cały nurt polskiego katolicyzmu wydaje mi się groźny, a tylko ten, który w swojej hierarchicznej strukturze, absolutnego posłuszeństwa wobec przełożonych, szanuje tylko tych przełożonych, z którymi się zgadza. Sam zaś wymaga pełnego posłuszeństwa, niezależnie od zdrowego rozsądku. Wracając do histerii, to jej nie mam o ile Kościół nie wnika w moje życie, bądź potencjalnie mógłby. Trochę się utożsamiam z dość dużą grupa społeczną jaką są kobiety, o dziwo, i wychodzi mi z obserwacji, że poglądy katolików często odbierają prawa kobietom. To, czy zażyję tabletkę „po”, czy usunę dziecko (w zakresie prawa), bądź czy moje dziecko w szkole będzie uczyło się z podręcznika napisanego przez księży powinno być determinowane przez prawo, które w Polsce pisze ustawodawca, którym (sprawdzałam) nie jest Kościół.
Niektórzy mogą się zdziwić i Ci którzy chcieliby zastąpić konstytucję biblią, jak i Ci którzy czują się „represjonowani” przez tych pierwszych, ale jesteśmy państwem świeckim. W takim układzie nie rozumiem dlaczego czyjeś sumienie jest ważniejsze niż moje i moje prawa? Prowadzi to do absurdu, o których dużo już było w mediach. Z mojej perspektywy sprawa wygląda bardzo prostu, prawo dające większy zakres wolności niż dekalog, nie wyklucza zawężenia przez jednostkę swoich praw do tegoż to. Nie każe katoliczce po każdym stosunku łykać tabletek „po” ponieważ to jej wola, która dał jej Bóg. Jednak proszę tą katoliczkę, aby uznała wolną wolę jaką podobno dał Bóg i pozwoliła innym dokonać wyboru w zakresie swojego sumienia. Ostatecznie, wszyscy będziemy zweryfikowani po śmierci.
Najbardziej niebezpieczne dla demokracji jest to, że grupa, która z taką siłą próbuje wymusić przestrzeganie swoich poglądów przez wszystkich, robi to pod szyldem demokracji. Czym jest demokracja? Czym jest wolność słowa? Czy wolność słowa i poglądów powinna pozwalać na obrażanie osób, które wyznają inną wiarę, bądź są wierne innym poglądom? Na pewno demokracja nie powinna bronić tych, którzy głośniej krzyczą oraz używają bardziej brutalnych epitetów i gróźb. Prawo to prawo i powinno być bezwzględnie przestrzegane przez wszystkie osoby przebywające na terenie Polski.