Śląska proza życia. „Ewa” A. Sikory i I. Villquista.

Śląska proza życia. „Ewa” A. Sikory i I. Villquista.

Bieda, trud życia, brak perspektyw i walka o lepsze życie. Schematyczny obraz śląskiego, współczesnego życia w obiektywie dwóch reżyserów, którym Górny Śląsk nie jest obcy.

W „Ewie” A. Sikory i I. Villquista po raz kolejny mamy do czynienia z Śląskiem, nad którym rzadko kiedy świeci słońce, biedota jest najliczniejszą grupą społeczną, a smutne, mroczne familoki, których świetności nigdy nie było, są niemymi obserwatorami tego, co dzieje się w nieciekawej egzystencji mieszkańców. Taki obraz Śląska zbudowano z połączenia miejsc realizacji filmu, takich jak: Gliwice, Chorzów, Świętochłowice oraz Katowice. Na pewno charakterystyczną cechą „Ewy” było pozwolenie bohaterom na porozumiewanie się gwarą śląską. To właśnie ona, a może nawet przede wszystkim ona, stanowiła o autentyczności całej historii, nadała również surowości wielu dialogom. Przyglądamy się całej historii nieco z boku, ponieważ dla wielu świadomych odbiorców „Ewa” to film o miejskiej społeczności, której nie widzimy na co dzień. Nieco nieporadny mąż, który żył tylko pracą na kopalni, po jej utracie, nie może się odnaleźć w rzeczywistości. Dorabia sprzedażą złomu i nielegalnym „ryciem” w hałdzie. Tytułowa bohaterka; Giza, ma świadomość tego, że cała rodzina jest na jej głowie. Szukając jakiejkolwiek pracy, zaczyna sprzątać w domu eleganckiej kobiety, która okazuje się być szefową jednego z lokalnych przybytków przyjemności. Nie trudno odgadnąć, że dobre pieniądze i nieco fałszywego luksusu, kusi Gizę tak mocno, że w końcu staje się „Ewą”. Kolejną kobietą oferującą swoje usługi. Oczywiście wszystko nie skończy się dobrze, zarówno dla samej Gizy, jak i całej jej rodziny.

Schematyczność przedstawienia Śląska może nieco dziwić, ponieważ zarówno Adam Sikora, jak i Ingmar Viilqist urodzili się na Śląsku (Sikora w Mikołowie, natomiast Villqist w Chorzowie). Nie byłoby więc niczym trudnym pokazać Śląsk w nieco mniej banalny sposób. Z drugiej strony, to jednak taka wizja bardziej pasuje do całej historii. Radości mamy tutaj niewiele i są to momenty, które dla bohaterów będą wyjątkowe. Wszystko jednak dominują problemy, które wynikają z bezrobocia, braku pieniędzy, biedy i coraz mniejszych szans na zmianę takiej sytuacji. Przez cały seans podglądamy proces upadku, który miał być sukcesem. A wszystko to w otoczeniu zimnych klatek schodowych, ciemnych podwórek i ciężkiej atmosfery mrocznego Śląska.

– mroczne dźwięki
– rozrzedzone kolory, w których czerwień odgrywa najważniejszą rolę,

Freddy Kruger woli golonkę. „Hiena” Grzegorza Lewandowskiego.

Dlaczego w Polsce kręci się tak mało horrorów, pomimo ogromnego potencjału wielu miejsc, legend, dziwacznych urban legends? Widocznie brakuje ludzi, którzy wiedzą jak dobrze to zrobić, nie dziwi więc fakt, że pokraczne próby, kończą się takimi groteskami jak np. „Pora Mroku”, którą popełnił Grzegorz Kuczeriszka (zdanie to, powinno ustrzec wszystkich zainteresowanych, film można polecić jedynie jako przykład tego, jak filmów kręcić się nie powinno).

Jest jednak na liście polskich filmów grozy obraz, w którym nawet Borys Szyc poradził sobie, ze swoją rolą. Całość ujętej w „Hienie” historii poznajemy z perspektywy dziecięcego bohatera, co doskonale wpływa na jakość klimatu w filmie. Młody chłopak (z pewnością mający aktorski potencjał Jakub Romanowski), którego ojciec ginie w kopalni, nie może pogodzić się z rzeczywistością, pałając szczerą niechęcią do wyborów swojej matki, wobec jej nowego partnera. W tym samym czasie w okolicy zaczynają się tajemnicze morderstwa, które przypisuje się zbiegłej z zoo hienie. Jest jednak ktoś, tajemniczy mężczyzna (Borys Szyc), którego przerażająca historia nie zniechęca chłopca do zaprzyjaźnienia się z samotnym, dziwnym człowiekiem. Taki opis wystarczy, aby zbyt wiele widzowi nie zdradzić.

Największym atutem „Hieny” na pewno jest klimat, który tworzą obrazy industrialnego, mrocznego, niemal onirycznego Śląska. Tym razem wybrano do filmu scenerię opuszczonych fabryk, biedaszybów, starych, zniszczonych domów Bytomia, Czechowic- Dziedzic oraz Chorzowa. Całość miejsc wykorzystanych w „Hienie” przypomina nieco tajemnicze miasteczko Silent Hill, owiane mgłą, ciemne, zawsze zimne i niedostępne. Sam Borys Szyc, który na pierwszy rzut oka przypomina „wielbiciela dzieci” – Freddiego Krugera z „Koszmaru z Ulicy Wiązów”, jest mocnym elementem całej historii. Kreacja postaci pozwoliła na podbudowanie klimatu, nieco szaleństwa w polskim filmie grozy i spotęgowanie potrzeby odkrycia całej tajemnicy. Czy „Hiena” straszy? Zaprawieni w bojach fani horrorów raczej nie będą przerażeni seansem, ale na pewno przyznają, że powoduje on lekką nutkę niepokoju, która wraz z rozwojem fabuły coraz mocniej gęstnieje. Ciekawie rozrzedzone kolory w wielu scenach, podkreślone akcentami czerwieni, również mają swoją rolę w całym filmie, podobnie jak złowrogie dźwięki, których w „Hienie” nie brakuje. Obraz Grzegorza Lewandowskiego nie jest cudem na liście polskich horrorów, ale jest naprawdę całkiem blisko tego, czego mogliby oczekiwać widzowie. Warto jednak podkreślić, że szalony Borys Szyc, nigdzie tak dobrze nie wpisałby się w całą opowieść, jak udało mu się to zrobić właśnie na najbardziej charakterystycznych miejscach Śląska. Może w przypadku kolejnego filmy grozy, który wykorzysta potęgę upadłych kopalni, niebezpiecznych mokradeł i majestatycznych, opuszczonych budynków, widz nie tylko poczuje niepokój, ale autentycznie wyjdzie z kina przerażony do szpiku kości.

Artykuł sponsorowany przez https://www.fabryka-klienta.pl/reklama-internetowa/kanal-youtube/

Dodaj komentarz